Komentarz filologiczny
PUBLIUSZ OWIDIUSZ NAZON (43r. przed Chr.–18 r.)
Publiusz Owidiusz Nazo (43 r. przed Chr.– ok. 18 r.) to największy rzymski elegik, stawiany w jednym rzędzie z Wergiliuszem i Horacym. Był ulubieńcem rzymskich salonów, jego swawolne wiersze bawiły, a może i nieco gorszyły ówczesne grono czytelników Wiecznego Miasta. Największe poważanie zdobył jako autor monumentalnego eposu mitologicznego „Metamorfozy”.
Jego łatwość pisania wierszy była wręcz legendarna. Późniejsza anegdota opowiada, że karcony przez matkę za takie nieprzydatne zajęcie, obiecywał gorąco: „Już nie będę, już nigdy, mamo, wierszy układał!”. To przyrzeczenie stawało się jednak również wierszem…
Pisał od wczesnej młodości. Jego nacechowana erotyzmem poezja, rzekomo przeznaczona dla pań z półświatka, naprawdę bawiła cały Rzym. „Miłostki”, „Sztuka kochania” czy „Lekarstwa na miłość” były czytane i szeroko komentowane. Taka poezja niekoniecznie musiała się podobać Cezarowi Oktawianowi Augustowi, który od artystów pióra oczekiwał współuczestniczenia w odbudowie moralnej społeczeństwa oraz w opiewaniu chwały Imperium Romanum. Owidiusz jednak starannie unikał tematów tzw. „zaangażowanych”, a jego lekkie utwory bynajmniej nie umoralniały ówczesnych Rzymian. Bo przecież nawet „Metamorfozy”, wspaniały epos, pełen mitologicznych historii również nie spełniał moralizatorskich zapędów władcy, skoro pełen był historii mało budujących, w których oszustwo i intryga była na wyciągnięcie ręki, a wolna miłość bynajmniej nie służyła zakładaniu bogobojnego stadła…
W 8 r. Owidiusz został wypędzony z Rzymu aż nad Morze Czarne, ówczesne rubieże Imperium Romanum. Był to akt osobistej kary ze strony Oktawiana Augusta i nigdy nie został odwołany ani złagodzony. Poeta szczególnie boleśnie odczuł tak srogi wyrok zesłania na tereny niecywilizowane. Był wszak pieszczochem salonów literackich, przyzwyczajonym do wielkomiejskich wygód i zainteresowania odbiorców. Lubił być popularny, grzać się w cieple sławy. I oto nagle stracił rodzinę, wiernych czytelników oraz ukochany Rzym. Pytamy dzisiaj, dlaczego zasłużył na tak srogą karę i nie jesteśmy pewni odpowiedzi. Sam pisał o tym enigmatycznie, być może świadomie myląc tropy. Czy nie chciał rozjątrzyć jakiejś rany władcy – przez siebie zadanej? Jego słynne określenie carmen et error (poezja i błąd) wskazuje dwa źródła wygnańczych cierpień. Czy carmen, czyli utwór poetycki to aluzja do „Sztuki kochania”, którą w odczuciu władcy, mógł poeta deprawować młodzież Rzymu? Czy error, a więc błąd, to jakieś nieumyślne uchybienie czci imperatora? Dyskusja na ten temat nie chce się skończyć. Poeta zaś pisał dalej mimo mało sprzyjających warunków na wygnaniu. Pisał właśnie wtedy wiersze niezwykle osobiste. Zniknął dystans, tak widoczny w „Miłostkach” czy „Sztuce kochania”. W poezji powstałej w ciągu 10 lat wygnania, mamy twórcę obnażonego z konwenansów i formy literackiej. Oto cierpiący poeta, pozbawiony wszystkiego, co ukochał, pełen nostalgii za ukochanym miastem, samotny wśród ludzi, którzy ledwie go rozumieją. Wysyła więc kolejne swe zbiory poezji do Rzymu, pełen obaw, jak zostaną przyjęte one, jego dzieci, które idą do Rzymu, świadczyć, że ich autor tworzy dalej i że ma nadzieję na zelżenie gniewu władcy. Poeta prosi o zgodę na powrót, niekiedy dość pochlebczo. Próbuje też tłumaczyć intencje towarzyszące powstawaniu swoich dawnych utworów. Chce wreszcie wpłynąć na zbyt opieszałych przyjaciół i wrogów. Tych pierwszych – zawstydzając i łając, tych drugich gromiąc, niekiedy bardzo srogo, jak w swym wygnańczym poemacie „Ibis” o cechach zajadłej inwektywy. A jednak jego wiersze nie są równocześnie wolne od zaszyfrowanych prób zachowania własnej godności i samodzielności poetyckiej, kiedy wyraźnie deklaruje, że nad jego poezją żaden cesarz nie ma władzy. Owidiusz nigdy nie wrócił do ojczyzny, mimo wysiłków wiernych przyjaciół oraz wiernej, nieraz przyrównanej do Penelopy, żony, która została w Rzymie starając się pomóc tak trudnej sprawie swego męża.
Dziesięcioletni pobyt Owidiusza na terenach dzisiejszej Rumunii dał podstawę do zaistnienia szczególnie żywotnej w okresie baroku, ciekawej naszej legendy, iż poeta był Polakiem. Skoro sam pisał, że na wygnaniu przebywa wśród Scytów i Sarmatów, a Polska szlachta nazywała się chętnie Sarmatami, stąd już tylko krok, by widzieć w genialnym elegiku naszego rodaka…
Ta nasycona bólem i cierpieniem poezja musiała robić ogromne wrażenie na podobnych poecie wygnańcach. Tak było choćby wśród polskich romantycznych zesłańców, poetów, którzy „czuli i pisali Owidiuszem”. Mickiewicz, Słowacki i Norwid, jak i niejeden poeta minorum gentium widzieli w nim wzór twórcy w starciu z autorytarną władzą i archetyp wygnańca wszystkich czasów.
A Owidiusz nadal potrafi do nas przemówić. Zarówno ten swawolny piewca wolnych związków, jak i ten walczący o swą godność nad Morzem Czarnym, przyrównujący się z mitycznymi tułaczami, ale zawsze od nich bardziej opuszczony i nieszczęśliwy.
prof. dr hab. Elżbieta Wesołowska